Mer Lwowa: Kiedy przy władzy są chorzy ludzie, nie można prognozować
Polityk udzielił wywiadu portalowi wprost.pl. Pytany, czy we Lwowie czuje się bezpieczny, zauważył, że "wszystkie miasta ukraińskie mają bardzo podobną sytuację, bo nie wiadomo, gdzie powędruje następna rakieta z Rosji".
Sytuacja we Lwowie
– Jesteśmy w oczekiwaniu. Mamy 3-5 alarmów dziennie. Wtedy ludzie idą do schronu, ponieważ to ratuje życie – stwierdził Andrij Sadowy. – Strasznie było 24 lutego. Teraz staramy się normalnie funkcjonować i pracować. Są strzały, wybuchy. Gdybyśmy nie zniszczali rakiet, to byłaby katastrofa. Na szczęście połowa nie jest dobrej jakości, dzięki czemu nasz system je niszczy. Ale jakaś część dochodzi do celu. We Lwowie trzy potężne firmy zostały zaatakowane. Wszystko było zniszczone. Aczkolwiek było tylko pięć osób rannych, otrzymali oni pomoc medyczną – mówił.
Mer poinformował, że do Lwowa przeniosło się już około 100 ambasad z całej Ukrainy. Jak zaznaczył, "to wielka odpowiedzialność". Poza tym, w ostatnim czasie do miasta, które na co dzień posiada milion mieszkańców, przybyło drugie tyle osób – uchodźców wewnętrznych, którzy w tym rejonie kraju chcą szukać schronienia.
"Chorzy ludzie"
– Polskie społeczeństwo myślało, że wojna jest bardzo daleko, a ona ma miejsce 20 kilometrów od naszej granicy. Jestem przekonany, że to dało impuls, iż Joe Biden przyjechał do Polski. Polacy rozumieją interesy Rosji – oznajmił Sadowy.
– Rakieta z Białorusi leci 17 minut. Celem może być Lwów, a może być jakieś państwo Unii Europejskiej. Kto to wie? Kiedy przy władzy są chorzy ludzie, to nie można prognozować – powiedział mer.